Oryginalny tytuł: An Abundance of Katherines
Autor: John Green
Ilość stron: 303
Wydawnictwo: Bukowy Las
Kategoria: literatura młodzieżowa
Wydanie polskie: 2014
Wydanie oryginalne: 2006
Cena z okładki: 34,90 zł
Ocena: 3/10
Colin Singleton ma skłonność do zakochiwania się w dziewczynach o imieniu Katherine. Wyłącznie o tym imieniu. Miał ich już dziewiętnaście i każda kolejna go rzucała. Teraz Colin postanawia wybrać się na podróż po całej Ameryce ze swoim najlepszym przyjacielem Hassanem, by zapomnieć o bólu po utracie dziewiętnastej z kolei Katherine. Chłopak bardzo przeżywa to, że nie jest genialnym dzieckiem i że jeszcze nie znalazł swojego "Eureka!", więc podczas podróży zaczyna zastanawiać się nad swoimi doświadczeniami miłosnymi. Dochodzi do wniosku, iż wymyśli wzór, na podstawie którego można byłoby przewidzieć rozwój całego związku między dwojgiem ludzi.
John Green jest uwielbiany przez tysiące fanów za pewną genialną książkę, czyli Gwiazd naszych wina. Zgadzam się z tymi zachwytami, gdyż to naprawdę było coś głębokiego. Z chęcią sięgałam więc po kolejne powieści tego autora i wydawało mi się, że będzie on moim ulubionym, ale niestety wyszło na to, że im bardziej zagłębiałam się w kolejne historie, tym bardziej traciłam swój zapał i podziw do jego dzieł. Papierowe miasta wypadły naprawdę ciekawie, Szukając Alaski to dobry debiut, ale książka sama w sobie jest kiepska, natomiast 19 razy Katherine to totalny niewypał. To przykre, gdyż wydawało mi się, iż ten autor nie potrafi napisać nic słabego, a jednak okazuje się, że to jednak prawda.
Zacznę od tego, że już na samym początku żaden z bohaterów nie przyciągnął mojej uwagi, a jedynie mnie denerwował. Szczególnie robił to Colin, a wiadomo, że bez dobrego głównego bohatera nie da się wciągnąć w książkę. Ogromnie irytował mnie fakt, że Colin na każdym kroku przeżywał fakt, że nie jest genialnym dzieckiem. To bohater niesamowicie egoistyczny, dla którego liczy się wyłącznie podbudowanie siebie. Chciałby cały czas słyszeć, że jest geniuszem, a jednak cały czas tego nie dostaje, więc robi absolutnie wszystko, by tylko w jakiś sposób zaistnieć i dowieść, że jest nieprzeciętnie mądry. Naprawdę dziwię się, że miał takiego przyjaciela jak Hassan, bo na jego miejscu już dawno bym nie przyjaźniła się z kimś takim jak Colin. Lindsey również nie jest postacią, która zapada w pamięć. Ot zwykła dziewczyna, która pojawia się w życiu Colina i Hassana. Zresztą ja już podczas czytania Szukając Alaski tego autora nie rozumiałam jego fenomenu. Cały czas widzę, że postaci są wykreowane w ten sam sposób, ale jedynie pokazane w innych historiach. Colin niczym nie różni się od Q z Papierowych miast i Milesa z Szukając Alaski, Hassan jest bardzo podobny do Bena i Radara z Papierowych miast oraz Chipa z Szukając Alaski, a Linsey tradycyjnie jest po prostu identyczna jak Margo z Papierowych miast i Alaska z Szukając Alaski. Praktycznie tak samo wykreowane postaci, jedynie pod innymi imionami i nieco inaczej przedstawionych historiach.
Przez prawie całą książkę nie widziałam w niej żadnego sensu. Colin z Hassanem nagle postanawiają wyruszyć na wycieczkę po całej Ameryce, a praktycznie w pierwszym mieście, w którym się zatrzymują, zostają na dłużej. Tam poznają Lindsey i zaczynają pracę. Czekałam na jakiś moment kulminacyjny, w którym fabuła się nieco zaostrzy i wszystko stanie się ciekawsze, ale tego nie otrzymałam. Niesamowicie się wynudziłam i nie mogłam się doczekać tego, żeby ją skończyć. Żadnego entuzjazmu przy czytaniu, żadnego przyspieszonego bicia serca, żadnych wzruszeń. Jakby to nie napisał John Green. Chociaż i ten schemat "podróży" mnie zaczyna denerwować w książkach wcześniej wspomnianego autora. W każdej jego powieści bohaterowie muszą przemierzyć jakąś drogę, żeby odnaleźć prawdę bądź samych siebie. Okay, zgadzam się. Super pomysł. Ale nie w każdej książce, którą się napisze.
Kolejną sprawą jest sam pomysł na wymyślenie matematycznego wzoru miłości. Brzmi po prostu bez sensu i faktycznie takie jest. Nie rozumiem skąd wziął się taki pomysł na fabułę, gdyż dla mnie jest to nieciekawe. Colin chciał wymyślić wzór, za pomocą którego mógłby przewidzieć cały rozwój związku. Dzięki temu wiedziałby kto kogo rzuci, po jakim czasie i dlaczego. Może to kwestia tego, że nigdy nie lubiłam matematyki, jednak jest to dla mnie naprawdę bardzo zły pomysł i nawet nie spodziewałam się, że okaże się tak nudny. Zresztą jeszcze nigdy do tej pory nie czytałam powieści, w której tak dużą rolę odgrywałaby matematyka. I nie chcę więcej czytać tego typu książek. 19 razy Katherine może spodobać się osobom, które lubią ten przedmiot. W innym wypadku będziecie zmuszeni oglądać przez calutką książkę masę wykresów i wzorów, a jakby tego było mało: na końcu macie aneks, dzięki któremu poczujecie się jeszcze bardziej zagubieni i zdziwieni, bo zamiast wytłumaczyć matematyczne elementy, jeszcze bardziej je komplikuje.
Jedynymi rzeczami, które podobały mi się w książce są przypisy od autora. Książka nie straciła swojego greenowskiego humoru, jednak nie jest to to samo, co otrzymaliśmy w jego poprzednich powieściach, gdzie aż chciało śmiać się na głos. Tutaj jest to raczej mały uśmiech na ustach, chociaż trzeba przyznać, że przypisy są naprawdę mistrzowskie. Autor objaśnia w nich niektóre sytuacje dotyczące Colina i Hassana z wielką dawką ironii i sarkazmu, co jest naprawdę zabawne. Niestety to jedyna ciekawa rzecz w tej powieści. Mnie ona naprawdę bardzo nudziła i ogromnie się dłużyła. Niby to tylko trzysta stron, jednak już dawno się tak bardzo nie męczyłam przy czytaniu jakiejkolwiek powieści. Nie wciąga nawet na chwilę, a jedynie potrafi zirytować czytelnika.
19 razy Katherine okazało się naprawdę słabą książką, chociaż bardzo chciałam, by było inaczej. Fabuła niesamowicie się ciągnie i naprawdę ledwo da się przebrnąć przez te trzysta stron, nie odkładając książki raz po raz. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że musiałam zmuszać się do tego, by ją przeczytać. Chciałam ją skończyć, jednak cały czas szukałam sobie wymówek, by tego nie zrobić, gdyż po prostu wiedziałam, że będę się niesamowicie nudzić. Przykro mi, ale dla mnie jedynymi dobrymi książkami tego autora pozostaną Gwiazd naszych wina i Papierowe miasta. O tej książce chcę zapomnieć i po przeczytaniu 19 razy Katherine wiem, że nie sięgnę po żadną kolejną książkę Greena. Po co psuć sobie dobre wrażenia z pierwszych dwóch wydanych książek w Polsce? W każdym razie, 19 razy Katherine nie polecam nikomu, a wręcz odradzam. Zabierzcie się za powieść, przy której wiecie, że będziecie się dobrze bawić i że się Wam spodoba.
Za możliwość przeczytania 19 razy Katherine dziękuję wydawnictwu Bukowy Las.
Nie czytałam jeszcze żadnej książki autora. Teraz przynajmniej będę wiedzieć, żeby omijać tą pozycję szerokim łukiem.
OdpowiedzUsuńCoś tak czułam, że ten Green to wcale taki idealny nie jest :P Jedna książka dobrze mu wyszła, a dalej z tego co piszesz, nie jest już tak dobrze. Po Twojej recenzji będę się trzymać raczej z dala od tego autora :) A już na pewno od "19..." bo nie lubię matematyki i ograniczam mojego kontakty z nią do minimum :)
OdpowiedzUsuńBędę omijać tę książkę szerokim łukiem :) Dzięki za info
OdpowiedzUsuńTę książkę mam już na półce i czeka na przeczytanie. Opinie zbiera różne, ale i tak nie mogę się doczekać jej lektury. Może spodoba mi się bardziej niż Tobie.
OdpowiedzUsuńKurcze teraz mam mieszane uczucia, ponieważ po przeczytaniu opisu chciałam dorwać tą książkę i jak najszybciej przeczytać.
OdpowiedzUsuńW takim razie chyba poczekam i przeczytam Papierowe Miasta.
http://thousand-magic-lifes.blogspot.com/
Uwielbiam GNW, ale rzeczywiście inne książki Greena są dużo słabsze... Co do 19 razy Katherine - książka nie powaliła na kolana, ale też nie odebrałam jej tak negatywnie jak Ty. Po prostu taka lekka, zabawna, mało ambitna książeczka - ot i wszystko.
OdpowiedzUsuńOjoj, teraz aż boję się zabrać za tę książkę...
OdpowiedzUsuńSzkoda, że tak słabo. Mam tę książkę na półce, wszyscy zachwalali, więc kupiłam :/
OdpowiedzUsuńJeszcze nie miałam styczności z tym autorem, jednak w najbliższym czasie mam zamiar przeczytać "Gwiazd naszych wina". Co do "19 rady Katherine" już od początku miałam mieszane uczucia...
OdpowiedzUsuńnamalowac-swiat-slowami.blogspot.com
Niestety nie znalazłam jeszcze żadnej pozytywnej opinii o tej książce. No, ale i tak ją przeczytam, bo uwielbiam Zielonego. ;)
OdpowiedzUsuńFenomen Zielonego po prostu już przemija. "Gwiazd naszych wina" zrobiło szał na rynku wydawniczym i... to tyle? Gdyby zdobył się na coś innego niż podróż i podobni do siebie bohaterowie, to myślę, że znów podbiłby mnóstwo młodych serc :) A tak poza tym zgadzam się z Tobą w każdej kwestii (bo czy przypadkiem nie rozmawiałyśmy o tej książce przy kawie? :D ).
OdpowiedzUsuńNo. I pod tą recenzją mogę się podpisać. :) Mamy identyczne zdanie zarówno o książce, Colinie jak i matematyce, także cieszę się, że tym razem nie ja jedyna nie uległam Greenowskiemu czarowi. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Sherry
No proszę, tyle się mówi o tej książce i ogólnie o Greenie, że myślałam, iż będzie to coś specjalnego, a tu taki niewypał. Nie czytałam jeszcze żadnej jego książki i po żadną chyba nie sięgnę..
OdpowiedzUsuńPóki co przeczytałam tylko "Gwiazd naszych wina", ale pozostałe książki Greena czekają już na swoją kolej na mojej półce, więc trochę mnie zmartwiłaś tym, że może być kiepsko, a w przypadku "19 razy Katherine" nawet bardzo.. No nic, nie pozostało mi nic innego, jak przekonać się na własnej skórze, jak to z tym Greenem dalej jest i po cichu liczyć na to, że nie będzie tragedii, choć jak to mówią, nadzieja matką głupich.. ^^
OdpowiedzUsuńCzytałam tą książkę i zdecydowanie należy ona do moich ulubionych. Bardzo polubiłam wszystkich bohaterów, a w szczególności Colina i Hassana. Zgadzam się, że wplecenie w całą fabułę wątku matematycznego może być dla niektórych trudne do zrozumienia, ale według mnie przypisy pozwalają choć trochę zrozumieć to nad czym pracował Colin. Cóż nie jest to książka dla każdego, ale ja ją pokochałam i polecam każdemu!
OdpowiedzUsuńNastępną moją książką po "Gwiazd naszych wina" Johna Greena będzie "Szukając Alaski", a na "19 razy Katherine" tez pewnie przyjdzie czas :)
OdpowiedzUsuńpasion-libros.blogspot.com
I tak z pewnością po nią sięgnę, by wyrobić sobie własne zdanie, nie mniej jednak szkoda, że tak bardzo ci się nie podobała.
OdpowiedzUsuńOstatnio wszyscy chwalą tego autora więc pewnie prędzej czy później przeczytam coś napisze przez niego. Ale ta książka w ogóle mnie nie zaciekawiła.
OdpowiedzUsuńA tak na marginesie jak udało ci rozpocząć współprace z Bukowym Lasem ?
Pozdrawiam!
pokolenie-zaczytanych.blogspot.com
Mi się podobała, chociaż jest o wiele słabsza niż poprzednie części :)
OdpowiedzUsuńCzytałam "Gwiazd naszych wina" tego autora i chyba chwilowo nie chcę sobie zepsuć poglądu na jego twórczość :)
OdpowiedzUsuńTyle, ile jest czytelników, tyle jest również różnych opinii na temat tej książki. Mi się spodobała, a sam wzór na miłość odebrałam jako coś innego, świeżego w literackich historiach. Choć przyznam szczerze, że sama przez dobrą pierwszą połowę książki okropnie się wynudziłam.
OdpowiedzUsuńTak szczerze, to ja cały czas zastanawiam się, czy Green zasłużył sobie na tę całą popularność. Nie czytałam jeszcze nic jego autorstwa, ale się przymierzam, żeby zgłębić jego fenomen.
OdpowiedzUsuńMuszę, po prostu MUSZĘ w końcu przeczytać tą książkę. Bardzo lubię Green'a i jestem przekonana, że i ta pozycja bardzo mnie zainteresuje :)
OdpowiedzUsuńim-bookworm.blogspot.com
Greena uwielbiam, ale tą książkę sobie odpuszczę - zamiast tej kupię sobie "Szukając Alaski" ;)
OdpowiedzUsuńAaaa! Uwilbiam Cie! Przed chwilą czytałam tak przemiła recenzję tej książki, że aż naparłam na siebie,że jej nie kupiłam. Ogólnie to te okladki Greena są okropn i to dlatego :-). Teraz już wiem,że nic konkretnego nie straciłam xD
OdpowiedzUsuńKocham "Gwiazd naszych winę", kocham "Szukając Alaski" i kocham "Papierowe miasta", ale co do "19 razy Katherine" to zupełnie jej nie rozumiem. Co prawda nie będę aż taka brutalna i po kolejne książki autora (jeśli oczywiście pojawią się w Polsce) sięgnę z wielką przyjemnością, ale przyznaję, że powyższą pozycję można sobie odpuścić :/
OdpowiedzUsuńJa mam całkiem odmienne zdanie na temat tej książki. Z początku zniechęcał mnie już sam pomysł na książkę, jednak postanowiłam zawierzyć Greenowi i uważam, że był to dobry wybór. Wszystkie te wzory i wykresy wydały mi się dość ciekawym rozwiązaniem, choć aneksu nie czytałam (sam autor podkreślił, że jest on jedynie dla zainteresowanych), a Colina nie uważam za kompletnego egoistę, pomimo kiepskiego pierwszego wrażenia. Po tej książce bardzo dobrze widać, jak różne można mieć wrażenia po lekturze. ;)
OdpowiedzUsuńWow! To mi się podoba :) Szczerze to mam dość tego, że wszyscy chwalą Greena. Co prawda nie powinnam się zbytnio wypowiadać, bo czytałam tylko "Papierowe Miasta". Jednak wszędzie go chwalą. To dobijające! Tym bardziej, że "Papierowe Miasta" podobały mi się jako książka, ale według mnie styl poległ. Jednakże mam zamiar przeczytać wszystkie jego książki, a "Gwiazd naszych wina" na koniec. To może być ciekawe... Dobić się, a później przeczytać dobrą książkę ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Ooo. Długo czekałam na recenzję tej ksiażki.
OdpowiedzUsuńJa tę książkę uwielbiam, podobała mi się bardziej niż Alaska i "Papierowe miasta" <3 A Colin stał się jedną z moich ukochanych postaci literackich.
Uściski!
Ja byłam zachwycona :3
OdpowiedzUsuńJa byłam zachwycona! Tak jak każdą jego książką, mimo że zauważyłam podobieństwa między postaciami ale każda książka jest wyjątkowa!
OdpowiedzUsuńhttp://zakochanawtresci.blogspot.com/
Bardzo lubię książki Greena. Czytałam "Szukając Alaski" i "Gwiazd naszych wina" i obie bardzo mi się podobały. Szkoda, że najnowsza książka tego autora nie dorównuje poziomem wcześniejszym jego książkom. Mimo to i tak pewnie przeczytam "19 razy Katherine" żeby przekonać się na własnej skórze, dlaczego tym razem autorowi nie wyszło ;)
OdpowiedzUsuńJestem świeżo po lekturze i nie rozumiem dlaczego wszyscy tak oczerniają tę powieść. Na wspak wszystkiemu "Gwiazd naszych wina" nie przypadła mi do gustu i cieszę się że sięgnęłam po inne publikacje Greena. Nie zgadzam się z tym, że bohaterowie w jego książkach są schematyczni. Colin miał swoją własną filozofie, co było dosyć ciekawe, bo nigdy wcześniej nie miałam styczności za tak "mądrym" bohaterem. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń