232. Mara Dyer. Tajemnica - Michelle Hodkin

Polski tytuł: Mara Dyer. Tajemnica
Oryginalny tytuł: The Unbecoming of Mara Dyer
Autorka: Michelle Hodkin
Ilość stron: 411
Wydawnictwo: YA!
Kategoria: fantastyka
Wydanie polskie: 2014
Wydanie oryginalne: 2011
Cena z okładki: 39,99 zł
Ocena: 2/10


Mara Dyer budzi się w szpitalu. Nie ma pojęcia co się wydarzyło ani dlaczego się tutaj znajduje. Dopiero po pewnym czasie zdaje sobie sprawę z tego, że jej przyjaciele nie żyją, a ona jako jedyna ocalała z tego wypadku. Od tego czasu budzą się w niej podejrzenia co do wydarzeń, które nastąpiły tamtej pamiętnej nocy. Zaczyna myśleć nad tym czy rzeczywiście był to jedynie wypadek, czy może stoi za tym coś o wiele gorszego. Dziewczyna jest wręcz w tragicznej kondycji psychicznej, ma halucynacje i gdyby nie tabletki, które ma zażywać, pewnie nie dałaby rady normalnie funkcjonować. Jednak postanawia się przeprowadzić razem z rodziną, żeby zacząć wszystko od nowa i zapomnieć o tamtym mieście. W nowej szkole Mara poznaje osobę, która pomoże rozwikłać jej tajemnicę, jaką jest ona sama.

Nie mogłam doczekać się tego, żeby przeczytać wreszcie tę książkę. Z różnych źródeł o niej słyszałam, szczególnie zagranicznych, i wszyscy wychwalali ją pod niebiosa, mówiąc jaka to jest genialna. Nic więc dziwnego, że od razu po premierze zabrałam się za czytanie pozytywnie nakręcona tymi wszystkimi dobrymi opiniami. I co się okazało? Żadna z nich nie okazała się przydatna. Oczekiwałam książki, która mną wstrząśnie, a dostałam powieść, która nie ma w sobie żadnego potencjału. Po przeczytaniu pierwszej części serii o Marze Dyer wiem tylko jedno: Nigdy więcej po nią nie sięgnę i nie dam się skusić na przeczytanie kolejnych tomów.

Już od pierwszych kartek miałam co do niej złe przeczucia i całkowicie się one sprawdziły. Książka ma ponad czterysta stron, a ja jestem zdolna do tego, żeby przeczytać taką powieść w ciągu dnia, góra dwóch. Tymczasem tę męczyłam przez ponad tydzień i wprost nie mogłam doczekać się końca. Jeszcze nigdy nie byłam tak zadowolona, że wreszcie skończyłam czytać daną powieść. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że będzie ona tak nudna i bez żadnego potencjału. A naprawdę miałam wobec niej wysokie wymagania i niestety całkowicie się na niej zawiodłam. Może to kwestia tego, że została napisana trzy lata temu, czyli na fali paranormalnych powieści. Pewnie, gdyby jakieś wydawnictwo wydało ją wtedy to spodobała mi się, bo trzy lata temu właśnie takie książki były "modne" i to na nie był największy szał. Widać, że Mara Dyer była napisana na fali obsesji na punkcie Zmierzchu. Po prostu nie została wydana w Polsce we właściwym czasie. Teraz już wszystkie paranormale i im podobne poszły w niepamięć, więc Mara Dyer jest dla mnie na straconej pozycji.

Ta książka jest niczym fanfick Zmierzchu. Nowa dziewczyna w szkole, szalenie przystojny chłopak, który ma opinie kobieciarza, ale jednak jakimś cudem to właśnie naszą główną bohaterkę zauważa i zakochuje się w niej bez pamięci. Ładna bajeczka. Zacznę od pierwszego spotkania Mary i Noaha, o ile to można w ogóle nazwać spotkaniem. Dziewczyna zauważa chłopaka przy stoliku, jednak idzie dalej i odwraca od niego wzrok. Ale! Przecież musi spojrzeć na niego ten ostatni raz. A tu się okazuje, że naszego przystojniaka już tam nie ma. Pojawia się i znika! Czy to nie jest motyw rodem ze Zmierzchu? O tyle dobrze, że nasz Noah nie świeci się w słońcu. Dzięki Bogu. Cała reszta książki brzmi jak jeden wielki fanfick. Autorka dokładnie opisuje wszystko to, co bohaterowie mają na sobie i jak się zachowują. Ta powieść nie zmierza do niczego innego tylko do miłości Noaha i Mary. Miałam wielką nadzieję, że wątek z psychozami dziewczyny będzie bardziej wyeksponowany, a podczas wgłębiania się w książkę miałam wrażenie, że dla autorki jest to jedynie wątek poboczny, a najważniejsi są nasi główni bohaterowie, którzy po prostu muszą być razem! Po stu stronach to robi się już po prostu nudne.

Mara jest tak samo bezpłciowa i nudna jak cała ta książka. Przede wszystkim jest niesamowicie denerwująca i aż nieprzyjemnie czyta się książkę z jej punktu widzenia, gdyż od razu ma się ochotę wywlec ją ze stron powieści i zrobić krzywdę. Jednak nie spisuję ją tak całkowicie na straty tylko za wątek z uratowaniem psa. Tylko wtedy udało się jej mnie chwycić za serce, jednak tak szybko jak ta akcja się skończyła, znowu ją znienawidziłam. Noah nie jest lepszy. Kolejny typowy i nieuchwytny przystojniak, który mógłby mieć wszystkie dziewczyny ze szkoły jednocześnie, ale wybiera kompletnie nieinteresującą Marę. Przynajmniej pod tym względem do siebie pasują. W tej książce nie ma niczego romantycznego, co przyprawiłoby nas o szybsze bicie serca albo wzruszyło. Przez całe czterysta stron powieść jest do bólu przewidywalna i ciągnie się wręcz niemiłosiernie.

Wydaje mi się, że ta książka miała być fascynująca i nieco przerażająca, ale niestety wyszło z tego coś kompletnie innego. Podobno miałam się bać tak bardzo, że aż będę miała ochotę wpełznąć pod kołdrę, a tymczasem jedynie wywracałam oczami i odkładałam ją raz po raz, gdyż po prostu nie dało się jej czytać. Naprawdę nie wierzcie tym wszystkim rekomendacjom, które znajdują się na okładce Mary Dyer, bo niestety kompletnie nie pokrywają się z tym, co otrzymacie w książce. Już dawno nie czytałam tak słabej książki, która jest reklamowana, jakby była najlepszym co człowiek może stworzyć. Poczytajcie nieco klasyki, jeśli chcecie naprawdę dobrej literatury. Niestety do takiej nie zalicza się ta książka.

Mara Dyer to najsłabsza i najnudniejsza powieść jaką kiedykolwiek czytałam. Nie dałam jej najniższej oceny tylko dlatego, że spodobała mi się miłość głównej bohaterki do czworonogów. Gdyby nie to, to uwierzcie mi, że byłaby na kompletnie straconej pozycji. Podczas jej czytania niesamowicie się męczyłam i żałuję każdej sekundy, którą jej poświęciłam. Już nawet lektury są bardziej interesujące od tego, co otrzymacie w Marze Dyer. Tajemnica. Dobrze Wam radzę, nie sięgajcie po nią, a dobrze na tym wyjdziecie. Ja jej nie polecam, a wręcz odradzam. Marze Dyer mówię: żegnaj, jak miło, że nie spotkamy się już nigdy więcej.


Za możliwość przeczytania Mary Dyer. Tajemnica dziękuję grupie wydawniczej Foksal.

14 komentarze:

  1. Po przeczytaniu opisu naszło mnie spostrzeżenie, że "Mara Dayer. Tajemnica" może być podobna do "Drugiej sznasy" Katarzyny Bereniki Miszczuk, właśnie ze względu na ten wątek psychologiczny. Jak widać strasznie się pomyliłam, bo wygląda na to, że w przeciwieństwie od prozy Miszczuk, "Mara Dayer" o niczym nie opowiada. Miałam wielką ochotę na tę książkę, ale teraz w sumie się cieszę, że postanowiłam trochę zaczekać, bo Twoja recenzja prawdopodobnie uratowała mnie od tej książki :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki Ci za te recenzję! Również nakręciłam się tymi wszystkimi dobrymi opiniami "Mara jest wspaniała" na tę książkę i szybko stała się ona moim złotym numerkiem 1 na liście "do przeczytania" (zaraz po niej jest Lawendowy Pokój). Uratowałaś mnie od lektury tej książki. Może kiedyś przeczytam, żeby sama się przekonać czy wpadnie w moje gusta, a dopiero wtedy jak w bibliotece już nic ciekawego nie znajdę. Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zbytnio przywiązujesz się do pewnych określeń i zwrotów. Kiedy powiesz jeden raz że książka jest "bez żadnego potencjału" to, mimo że w odniesieniu do powieści brzmi to dziwnie, można tego bronić. Powtórzone nie broni się już wcale. Podobnie z określeniem fanfick. Generalnie mam jedną radę - widziałem kiedyś Twoje video - i tam słowotok w niczym nie przeszkadzał, przeciwnie, dobrze się na to patrzyło/słuchało- ale słowotok przelewany na papier to juz całkiem co innego. Klasyczna elegancja zakłada oszczędność środków wyrazu, spróbuj tego kiedyś :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Abi, świetna recenzja! Wspaniale, że napisałaś tak szczerą opinię. Słyszałam same pozytywne rekomendacje, a teraz zapamiętam sobie Twoje zdanie na temat tej pozycji. Pozdrawiam, Marcelina ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. W przeciwieństwie do Ciebie, ja słyszałam wiele złego na temat tej książki zanim jeszcze trafiła do nas. Nie skreślam jej całkowicie, ale też nie zamierzam czytać jej na siłę. Odgrzewane kotlety czasem nie są złe, ale trzeba wiedzieć jak je odgrzewać. Nie jestem pewna, czy autorce tej książki się to udało...

    OdpowiedzUsuń
  6. Przepraszam, ten komentarz nie tutaj miałam zamieścić. Co do książki - to właśnie czytałam same pozytywne recenzje, ale w ogóle mnie ta książka nie zainteresowała. Twoja recenzja jest chyba pierwszą negatywną :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Nigdy nie miałam ochoty przeczytać tę książkę. Jakoś opinie o niej mnie nie interesowały, więc dałam sobie spokój. Jak wiedzę, nie mam czego żałować. Chyba lepszą opcją byłoby przeczytanie po raz kolejny Zmierzch, nić zabierać się za tę książkę.

    OdpowiedzUsuń
  8. Mam wrażenie, że moja recenzja tej książki brzmiałaby bardzo podobnie i zawierała się w trzech słowach kluczach: schematyczność, naiwność i ckliwość :/ Ale nie ukrywam, że sama bym się przekonała, czy na pewno.

    OdpowiedzUsuń
  9. Widzę, że rozbieżności w ocenach tej książki wciąż się pogłębiają. Ja sama również miałam ochotę po nią sięgnąć po tych wszystkich zachwytach nad nią, jednak nie miałam jeszcze okazji. A potem naszły mnie wątpliwości, więc pewnie ją sobie odpuszczę. ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Po fali entuzjazmu nadeszła fala krytyki jak widzę, bo o ile w okolicach premiery widać było same pozytywne recenzje, tak teraz jest coraz więcej tych bardziej chłodnych w ocenie. Mimo wszystko nadal chcę tę książkę przeczytać. :)

    OdpowiedzUsuń
  11. No nie mów... A ja się napalam, że jednak będzie fajnie :)

    OdpowiedzUsuń
  12. A wszyscy się tak zachwycają...Miałam rację, że nie poszłam za tłumem :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Myślałam nad nią, ale te schematy mnie odstraszały...
    Jak widać, nie ma poco sięgać...

    OdpowiedzUsuń
  14. To pierwsza negatywna recenzja jaką mam okazję czytać na temat tej powieści. Mimo wszystko mam na nią nie małą ochotę, ale teraz przynajmniej wiem, żeby nie próbować oczekiwać zbyt wiele :)

    OdpowiedzUsuń

 

Blog Archive